Tak postanowiłam zatytułować moją tegoroczną relację, mam
nadzieję, że z opisu jasno będzie wynikało, dlaczego właśnie tak.
Ale zacznijmy od początku.
Najpierw było spotkanie organizacyjne, przedwyjazdowe, na którym trzeba było
ustalić, dokąd jedziemy. Spotkanie odbyło się w Dankowicach. Było sporo
propozycji, zażarta dyskusja, ba, było nawet głosowanie. I co z tego, skoro
koniec końców zdecydowaliśmy, że po raz czwarty jedziemy do Grecji. Tym razem
padło na wyspę Evię, na której jeszcze nie byliśmy, a gorąco nam ją polecił
Rambik. Termin ustalony był już wcześniej na 23 lipca, ale jak to zwykle bywa
im bliżej wyjazdu, tym więcej turnusów się formowało. Ostatecznie było 6
turnusów, które wzajemnie się doganiały, rozłączały, złączały itd.
Wyjazd 23.07 poniedziałek
Od rana panował upał. Pierwszy
turnus- Płoty, Skóry, Iwonka - wyruszył o godzinie 10.30. Ponieważ ogórek -
Wanaty i Beata- miał tylko 3,5 godziny spóźnienia, przyjęliśmy, że był to
turnus 1,5. W następnym dniu wyjeżdżali Piranie i Kozubki jako turnus drugi
oraz Gawliki jako turnus trzeci. We wtorek 31 lipca wyruszył turnus
czwarty- Papugi i Pawlusiaki. W końcu 3 sierpnia rusza turnus piąty czyli
Brachy. Uff..., mam nadzieję, że niczego nie pokręciłam w tej wyliczance, dalej
będzie opisany proces zjeżdżania się wszystkich do kupy, może wtedy będzie
prościej.
No więc jedziemy sobie w upale i
gonimy turnus pierwszy. Stan licznika w ogórku przed wyjazdem: 168818.
W okolicach Donovaly zaczyna się
ulewa, ale szybko mija i wychodzi słońce. Naszym pierwszym przystankiem są
baseny termalne w Kiskunhalas. Docieramy tam 0.30 , niestety brama kampingu
jest zamknięta i wokół żywego ducha. Postanowiliśmy obudzić naszych, bo jakoś nie
uśmiechało nam się spać na parkingu, zwłaszcza, że Beata musiałaby spać na
kanadyjce na trawniku. podeszli do nas Robert z Agnieszką i Beata postanowiła
sforsować bramę. Przy okazji narobiliśmy tyle ruchu, że obudziliśmy stróża,
który spał sobie spokojnie w samochodzie niedaleko nas. Pan stróż otworzył nam
bramę, zebrał paszporty, tłumacząc nam
coś powoli po węgiersku, ale niestety, chociaż bardzo się staraliśmy,
zrozumieliśmy tylko morning. Drogą dedukcji doszliśmy do wniosku, że
formalności załatwimy rano. No i w ten sposób doszło do połączenia turnusów
pierwszego i pierwszego i pół. Kamping w Kiskunhalas odwiedziliśmy już po raz
kolejny. Jest on na trasie, jest niedrogi no i w cenie są kąpiele w basenach
termalnych.
24.07 wtorek
Rano, po śniadaniu (czyli
jajecznicy) idziemy jeszcze potaplać się w basenach, w gorącej i trochę mniej
gorącej wodzie, dla chętnych sauna i lodowata kąpiel.
Ruszamy w naszą dalszą podróż,
kierujemy się na Belgrad. Pogoda trochę się popsuła- słońce schowało się za
chmurami, ale nadal panuje upał. Na granicy z Serbią w Suboticy- niespodzianka-
nie ma w ogóle kolejki, przechodzimy gładko.
Do Belgradu dojechaliśmy na
16.00. Niestety z chmur, które zbierały się nad nami zaczął padać deszcz. W
Belgradzie postanowiliśmy skupić się na najstarszej jego części- twierdzy i
parku na Kalemegdanie. Z murów obronnych rozciąga się wspaniała
panorama miasta i ujście Sawy do Dunaju. Oglądamy pomnik wdzięczności Francji,
Muzeum Wojska, otoczoną różami i wonnymi krzewami cerkiew Ružicę a także kaplicę św.
Petki z cudownym źródełkiem. Park jest bardzo klimatyczny, przyjemnie się
spaceruje alejkami wśród starych drzew i kwitnących krzewów, ale trochę
przegania nas pogoda- na dobre się rozpadało.
Ruszamy więc dalej w kierunku
miasteczka Cačak,
skąd mamy dotrzeć do kanionu w górach. No, ale nic nie jest tak piękne jak
miało być. Przy wyjeździe z Belgradu pogubiliśmy się, a ponieważ w Serbii
trzeba było wyłączyć już transmisję danych
kontakt był ograniczony. Po dwugodzinnej jeździe po serpentynach ( było
już po zmroku) nie bardzo wiedzieliśmy jak się odnaleźć. Ale w końcu wróciliśmy
do miasteczka i już drogą prawie główną dotarliśmy do miejscowości Krušcica, gdzie reszta
rozbiła biwak. A już szykował się samotny nocleg w górach.
25.07. środa
Namiar na wąwóz z basenem
termalnym Visočka
Banja dostaliśmy od Zira. Żeby tam dojechać odbiliśmy od autostrady prawie 200
km, jechaliśmy serpentynami , nie wiedząc, co zastaniemy na miejscu. Równie
dobrze mogło się okazać, że np. w wąwozie nie ma rzeki albo źródło wyschło,
albo w ogóle niczego takiego w tej okolicy nie ma. Już zaczęliśmy wieszać psy
na Zirze, kiedy się okazało, że wszystko jest takie jakie być powinno, a nawet
ladniejsze. Jest piękny wąwóz, płynie nim rzeka Veliki Rzav i są nawet baseny
termalne. Według opisu na tablicy temperatura wody powinna mieć 27˚C, no..., tyle nie miała.
Nie sprzyjała nam też pogoda, bo było dość pochmurno i chłodno. Ale i tak
kąpiel była bardzo przyjemna zwłaszcza, że nad naszymi głowami wisiały ogromne
skały wąwozu.
Dzisiaj
dzień pełen wrażeń, po wymoczeniu zmęczonych ciał w serbskim spa, pojechaliśmy
jeszcze dalej w kierunku granicy z Bośnią i Hercegowiną do Mokrej Gory. Tam
czekała na nas kolejna atrakcja- stara kolejka wąskotorowa Sarganska Osmica.
Kolejka jedzie po górach przez 51 tuneli, z których najdłuższy ma 1667m. Cała
przejażdżka trwa około dwóch godzin, jest kilka przystanków z tarasami
widokowymi i przepiękną panoramą okolicy. Podczas jazdy można stać na
podestach między wagonikami i poczuć wiatr we włosach. Poszczególne stacje są
bardzo eleganckie i wystylizowane, wyglądają jak ze starego albumu z
fotografiami. Jedna ze stacji znajduje się w miejscowości Jatare i to właśnie
tutaj upatrzyliśmy sobie miejsce na nocleg. Stacyjka jest bardzo klimatyczna,
stylizowana na XIX-wieczną. Ponad nami szumi wodospad, trawnik pięknie
przystrzyżony, niedaleko znajduje się restauracja (teraz zamknięta). Dzisiaj po
raz pierwszy zostają odpalone szybkowary i na stołach pojawia się danie wyjazdu
czyli prażone . Więcej informacji na temat kolejki można znaleźć tutaj http://www.napokladziezycia.pl/kolejka-sarganska-osmica-mokra-gora-serbia/
26.07. czwartek
Szybkie śniadanie (znowu jajecznica)
i ruszamy w kierunku Skopje. Pogoda taka sobie, jest dość chłodno, słońce
nieśmiało wygląda zza chmur, ale nie pada. W drodze przegląd pogody od upału po
ulewę. Cały dzień jedziemy, musimy nadrobić te kilometry, które nadłożyliśmy w
Serbii. Wieczorem przekraczamy granicę z Macedonią- znowu mamy szczęście, bo
nie czekamy długo, spotykamy też turnus trzeci czyli Gawlików. Za Kumanowem, na
ściernisku rozbijamy biwak. Docierają do nas wieści od turnusu drugiego, że
zwiedzili już Meteory i będą na nas czekać w Acheronie. Opowiedzieli nam też o
spotkaniu na trasie niezwykle barwnej pary podróżników, którzy jechali T3 i w
ramach projektu "Jedziemy po wolność" planowali odwiedzić 15 krajów i
przejechać 9 tys. km. Więcej na temat projektu i autorów bloga: http://jedziemypowolnosc.pl/o-nas/
27.07. piątek
Ruszamy około 10.00 w kierunku
granicy z Grecją. Na przejściu w Niki jesteśmy o 15.00 i znowu okazuje się, że
jest pusto, przejeżdżamy bez żadnego czekania. Po drodze do wąwozu w Acheronie
(miasteczko Glyki, spring Acheron) łapie nas ulewa. Pogoda coraz bardziej nas
niepokoi. Zastanawiamy się co zrobimy, jeśli dojedziemy do wąwozu i będzie
burza i deszcze? Dojeżdżamy ok. 21.30, na szczęście przestało padać, a na
niebie rozbłysło tysiące gwiazd. Na parkingu czeka już turnus drugi czyli
Piranie i Kozubki. Dzięki temu, że wypogodziło się, mogliśmy obserwować
niezwykłe zjawisko- zaćmienie księżyca. Siedzieliśmy z głowami zadartymi do
góry w całkowitej ciemności i zachwycaliśmy się pięknem natury.
28.07 sobota
Obudził nas piękny ranek i konie z
pobliskiego gospodarstwa. Przechadzały się swobodnie między samochodami i
czekały na jakiś smakowity kąsek.
Rzeka
Acheron przepływa głębokim wąwozem, tworząc typowy, górski, wartki strumień o
seledynowym kolorze, zasilany wodą z kilku kaskad spadających ze skalistych
ścian. Aby do nich dotrzeć trzeba zagłębić się w koryto zimnej wody o
kamienistym dnie.
Było to nasze drugie podejście do
wąwozu- pierwsze zaliczyliśmy rok temu, ale miejsce tak urzekło nas swoją
urodą, że postanowiliśmy powtórzyć. Tym razem zaczęliśmy od spaceru szlakiem
ponad wąwozem do punktu widokowego, z którego rozciąga się wspaniała panorama. Potem
zeszliśmy do rzeki i pokonaliśmy trudny i wymagający odcinek do wodospadu.
Pozostała nam tylko najprzyjemniejsza część wędrówki - powrót w lodowatej
wodzie wraz z prądem rzeki, były miejsca, że trzeba było zanurzyć się
całkowicie i podpłynąć. Dla niektórych z nas atrakcji było jeszcze za mało,
więc postanowiliśmy skorzystać jeszcze z raftingu, ale był on trochę krótki i
byliśmy nieco zawiedzeni.
Tymczasem upał zrobił się typowo
grecki i zapomnieliśmy o deszczu i burzy. Po obiedzie ruszyliśmy dalej w
kierunku morza na znaną nam już plażę w miasteczku Agios Nikolas. Po
przejechaniu mostu w Prewezie (płatny), jedziemy nad zatokę. Stamtąd tradycyjnie zorganizowaliśmy wycieczkę rowerową na lotnisko Aktion International
Airport i w końcu udało nam się zaobserwować lądujące nisko nad zatoką
samoloty. Morze w tym miejscu jest ciepłe, jest dużo glonów i wieje silny
wiatr. Wszyscy są wykończeniu wędrówką po wąwozie i dość wcześnie idziemy spać.
W nocy jest gorąco i wietrznie. W tym momencie jeszcze nie
wiedzieliśmy jak bardzo wiatr będzie nam się dawał we znaki podczas tej
wyprawy.
29.07. niedziela
Ruszamy koło 10.00 w kierunku
wyspy drogą wzdłuż wybrzeża i jedziemy do wieczora z małą przerwą na obiad. W
końcu docieramy do Evii, która
ma być celem naszej wyprawy. Ponieważ jest już dość późno, postanowiliśmy, że
staniemy na biwak w pierwszym możliwym miejscu. Znaleźliśmy małą plażę
niedaleko kampingu w miejscowości Eretria. Plaża nie jest zbyt atrakcyjna, dużo
śmieci, jest nawet telewizor. Morze dużo chłodniejsze niż w poprzednich
miejscach i strome zejście na plażę. Jak zauważyliśmy, po drugiej stronie ulicy
znajduje się muzeum archeologiczne, które zamierzamy odwiedzić.
30.07. poniedziałek
Po śniadaniu wykąpaliśmy się w
morzu, do muzeum nie poszliśmy, bo okazało się, że
w poniedziałki
jest nieczynne. Ponieważ planowaliśmy jechać najpierw na południe wyspy,
zdecydowaliśmy, że muzeum odwiedzimy w drodze powrotnej, a na razie udaliśmy
się w kierunku Styry i smoczych domów.
Smocze domy to masywne kamienne
konstrukcje zbudowane bez zaprawy. Stanowią one najbardziej tajemnicze zabytki
na wyspie. Ich ściany są grube i ciężkie i dlatego nie wierzono, że mógłby je zbudować człowiek. Tak powstała legenda
‘drakospita’, czyli smoczych domów. Mieszkańcy, nie znajdując innego
wytłumaczenia, uznali, że to właśnie smoki przeniosły te wielkie, kamienne
bloki. W górzystych obszarach wokół miejscowości Styra znajduje się ponad 20
budowli megalitycznych uznanych za świątynie poświęcone starożytnym bogom, z
czego najlepiej zachowaną jest ta leżąca na szczycie góry Ochii. Została ona dedykowana Herze, która po długich odmowach wreszcie zdecydowała się ulec
zalotom Zeusa.
Żeby zobaczyć te cuda natury,
trzeba wspiąć się trochę w góry, my decydujemy się jeszcze na wędrówkę szlakiem
górskim do zamku. Zajęło nam to około dwóch godzin, ale było warto. Niektórzy w
drodze powrotnej trochę zboczyli ze szlaku, wybierając tzw. "skrót"
i... skończyło się na podrapanych nogach, bo trzeba było się przeciskać przez
mocno kłujące zarośla. Dzieci szybko nie zapomną tej przygody, bo wydawało się
już, że trzeba będzie iść na odsiecz z maczetami. Na szczęście wszystko
skończyło się dobrze.
Po tak emocjonujących przygodach
wszyscy zgłodnieli. Pojechaliśmy więc poszukać fajnego miejsca na nocleg i
trochę poplażować. Wieczorem krótka wycieczka rowerowa po okolicznych serpentynach,
a także rozpoznanie drogi do miasteczka. Kawałek od naszej plaży znaleźliśmy
miasteczko widmo - pięknie wyasfaltowane drogi jakby przygotowane do budowy
czegoś, ale tego czegoś nie było. Morze w tym miejscu było bardzo płytkie i spokojne. Zaczął
powiewać silny wiatr, jak się później okazało miał nam towarzyszyć już do końca
naszego pobytu na wyspie.
31.07. wtorek
Ranek jest pochmurny, nawet przez
chwilę kropi deszcz, wiatr nie odpuszcza. Na szczęście zanim zdążyliśmy zjeść
śniadanie, wyszło słońce. Postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę rowerową do
miasteczka. Jest tu mały port, średniowieczna wieża Castello Rosso zbudowana
przez Wenecjan i niezliczona ilość knajp i tawern. W jednej z takich knajpek na
rynku pijemy mrożoną kawę, robimy masę zdjęć na pomoście, z którego roztacza
się piękny widok na morze i wracamy na naszą plażę.
Musieliśmy przejechać
kawałek dalej, aby skorzystać z prysznica na plaży, jemy też obiad. Kolejnym celem naszej wyprawy jest wąwóz
Dimosari Gorge. Znajduje się on po drugiej stronie wyspy w górach
niedaleko Lenosei. Jest już późno, więc zatrzymujemy się na nocleg na plaży Kaliani, ze
wspaniałymi, ale groźnymi falami.
1.08. środa
Do wąwozu jest od naszej plaży
około 14 km. Postanowiliśmy, że część trasy pokonamy samochodami, potem
przesiądziemy się na rowery i w końcu szlakiem pieszym dotrzemy do celu. Pogoda
się trochę popsuła, zachmurzyło się i w końcu zaczęło padać. Andrzej odpuścił i
wrócił na plażę, co zapoczątkowało szereg wydarzeń, które w końcu doprowadziły
do wizyty w szpitalu, ale wszystko po kolei...My nie przejmowaliśmy się deszczem, wsiedliśmy na rowery i rzeczywiście za chwilę wyszło
słońce. Ścieżka prowadząca do wąwozu była bardzo przyjemna, skały same układały
się pod nogami w wygodne schodki, w dole
słyszeliśmy rzekę. W końcu dotarliśmy do miejsca, w którym można było wejść do
chłodnej, orzeźwiającej wody. Kawałek dalej mogliśmy podziwiać wspaniałe
kaskady i jeziorka.
Po takich przyjemnościach, wróciliśmy na plażę Kaliani i
poszliśmy na obiad do miejscowej kantyny spróbować lokalnych potraw. Wprawdzie
zbyt dużego wyboru tu nie było, ale sałatka grecka, suflaki i lokalne wino były
wyborne.
Wieczorem dziewczyny intonują piosenki harcerskie i pierwszy raz na
tym wyjeździe śpiewamy z gitarą.
2.08. czwartek
Już tradycją stało się, że ranek
wita nas chmurami, które w krótkim czasie gdzieś znikają i robi się gorąco.
Pewnie na taki obrót rzeczy niebagatelny wpływ ma wiejący z wielką siłą wiatr.
Opuszczamy tę część wyspy i kierujemy się na północ, robimy zakupy w Nea Styria
i jedziemy w stronę miasteczka Mesochoria na plażę Almirichi. Znajduje się tu
bardzo klimatyczna tawerna, plaża duża między skałami. Właściciele tawerny
przyjęli nas jak rodzinę, pozwolili nam zatrzymać się na parkingu za knajpą,
gdzie mogliśmy korzystać z toalety i prysznica.
Kiedy przyszliśmy do tawerny na
obiad i poprosiliśmy najlepszy trunek miejscowy, ugościli nas czymś, co miało
smak bimbru połączonego z palinką i było ohydne. Robiliśmy dobrą minę i
udawaliśmy, że nam smakuje. Byliśmy bardzo przekonujący, bo właścicielka
przyniosła nam jeszcze jeden dzbanek tego przysmaku w prezencie od firmy.
Musieliśmy po kryjomu pozlewać do butelki "na zaś", ale i tak nikt
tego nie chciał pić.
Przed
północą dojechał turnus czwarty. Przez całą noc strasznie wiało, no ale do tego
już powinniśmy się przyzwyczaić.
3.08. piątek
Ranek bardzo wietrzny, rzuca
piaskiem po oczach, za to można nacieszyć się ogromnymi falami. Właściciele
tawerny są bardzo mili, Dymitra zaprzyjaźniła się z Olgą, robią zdjęcia z ogórkiem,
wymieniają się mailami. Postanowiliśmy, że zostaniemy z nimi do obiadu,
zwłaszcza, że turnus czwarty wraz z Jędrkiem pojechali zobaczyć wąwóz Dimosari
Gorge.
Po obiedzie nie czekamy na
resztę, tylko kierujemy się dalej na północ w poszukiwaniu ciekawego miejsca na
nocleg. Znaleźliśmy dwie plaże w okolicy miasteczka Koskina - jedna to przepiękna zatoczka otoczona głazami głęboko
wchodzącymi w morze, pusta z jednym bambusowym parasolem na środku, ale
ponieważ była to zatoczka wiatr nawiał do niej masę śmieci i druga już bez
śmieci, trochę szersza, ale stało na niej kilka samochodów. Wybraliśmy więc tę
pustą z parasolem. Trzeba było jednak zakasać rękawy i z wielkimi worami na
śmieci zebrać to, co ludzie wrzucają do morza i co morze akurat na tę plażę wyrzuciło.
Trochę tego było.
Wieczorem dojechali do nas Kozubki, Papugi i Pawlusiaki, którzy zwiedzali
wąwóz. Jędrek z rozwaloną głową... Opowiedzieli nam całą historię walki z
falami na plaży Kaliani zakończonej wizytą w szpitalu w Chalkidzie.
Wiatr nie odpuszcza,
powstaje nawet w związku z tym "półkolonia" kanadyjek między
kamperami.
4.08 sobota
Poranek jak zwykle gorący i jak
zwykle wietrzny. Po raz pierwszy siadamy do jogi (oczywiście nie wszyscy) -
wiatr wyrywa nam maty spod tyłków, ale nie poddajemy się i po parunastu
minutach wyciągania i naciągania czujemy się znacznie lepiej.
Na plażę nawiały
nowe śmieci, więc zaraz po śniadaniu zwijamy się i jedziemy w kierunku stolicy
wyspy- Chalkidy. Po drodze zatrzymujemy się w Muzeum Archeologicznym w Eretrii.
Samo muzeum ciekawe, wykopaliska bardzo rozległe, ale bardzo niewiele zostało z
antycznych budowli.
Jedziemy na plażę za miasteczkiem i jemy obiad. Tam zapada
decyzja zdobycia najwyższego szczytu Evii- Dirfis 1743 m npm. Na wysokości ok
900 m
znajduje się schronisko i właśnie do niego najpierw dojechaliśmy, właściwie
tylko część z nas, bo reszta pojechała na plażę.
Im wyżej, tym bardziej wiało, ale nie
zniechęcaliśmy się. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że schronisko
jest zamknięte, wkoło nie ma żywego ducha i coraz bardziej wieje. Widok z góry
na malowniczą wioskę Steni był zachwycający, wrażenia wzrokowe dopełniał
świecący pełnym blaskiem księżyc. I gdyby nie ten wiatr... Usiedliśmy rządkiem
pod ścianą schroniska, żeby nas nie zwiało, powyciągaliśmy wszystkie ciepłe
ciuchy, bo temperatura gwałtownie spadła. Za nami górował groźnie wyglądający
szczyt. Wymarsz zaplanowany był na 7.00. W nocy tak wiało, że obawialiśmy się,
że poprzewraca kampery. W namiocie Gawlików powyginało jakieś rurki, więc trzeba było go poskładać.
5.08 niedziela
Około 6.00 okazało się, że Dirfis jest
całkowicie pokryty mgłą, więc postanowiliśmy trochę poczekać, w końcu co za
różnica czy wyruszymy o 7.00 czy o 9.00. Jednak po tych dwóch godzinach mgła
nie tylko nie zniknęła, ale zaczęła opadać na nas (jak w tym horrorze). Trzeba
było podjąć szybką decyzję- wskoczyliśmy do samochodów i pognaliśmy w dół, póki
jeszcze coś w tej mgle było widać.
Dodatkowych atrakcji dostarczyły nam idące
całą drogą krowy. Zjechaliśmy dosłownie 500m w dół i ukazało się słońce, wiatr
był zdecydowanie słabszy niż w górze. Mogliśmy więc spokojnie stanąć na
przytulnej polance i zjeść śniadanie(jajecznicę). Tak zakończyła się nasza przygoda z najwyższą górą Evii.
Jedziemy dalej w kierunku Limni,
mamy informację od reszty ekipy, że mają małą awarię wspornika skrzyni biegów i
trzeba będzie poszukać spawacza, a ponieważ jest niedziela musimy czekać do
poniedziałku.
Mijamy miasteczko i kierujemy się
wąską drogą na plażę. W górę prowadzi droga do monastyru Galataki.
Kąpiemy się w morzu, wiatr jest
trochę słabszy. Po obiedzie idziemy na spacer do monastyru.
Najstarsza jego część - XVI-wieczna wieża pełniła funkcję obronną.
Służyła do obserwacji morza na wypadek napadu piratów. Dzisiaj znajduje się w
niej biblioteka. Żeby wejść na teren monastyru trzeba zakołatać w drzwi, które otwiera maleńka stareńka
mniszka i zaprasza nas do środka. Niestety, trwa właśnie msza i możemy tylko
obejrzeć ogród i dziedziniec.
Wieczorem ogólna wycieczka
rowerowa do Limni. Znaleźliśmy fajną tawernę przy drodze, okazało się, że
prowadzi ją Ukrainka. Jemy lokalne potrawy- grillowany bakłażan, fisherman
spaghetti, i udało się nawet zamówić burki. Wracamy już po ciemku, droga nieoświetlona, wąska, z boku
skarpa i morze.
6.08 poniedziałek
Czekamy aż fachowcy uporają się z awarią. Spawacza znaleźli dopiero w
Chalkidzie, gdzie zaliczyli off roadową jazdę wąskimi uliczkami za motorkiem,
który ich prowadził. Plaża jest bardzo ładna, po drugiej stronie widać już
stały ląd.
Kiedy samochody były już gotowe do drogi, ruszyliśmy w kierunku
następnej atrakcji- wodospadów Drimonas niedaleko miasteczka Rovies. Jest tu
specjalna ścieżka turystyczna, która prowadzi laskiem, wodospady widać w dole.
Jest też małe jeziorko, woda bardzo orzeźwiająca.
Potem jedziemy jeszcze w góry obejrzeć
monastyr Osios Dawid Gerontos. Jest to klasztor prawosławny św. Dawida Gerontosa założony w XVI w. Prawdziwa perełka w środku
niczego.
Jest już ciemno, kiedy usiłujemy dotrzeć do miejsca noclegu. Dojazd do
plaży Kotsikias zajął naszemu ogórkowi około dwóch godzin (szarża po górskich
serpentynach po ciemku), w tym zagotowane hamulce i sprzęgło. Po północy
dotarliśmy na miejsce. Tam trwała już jedna z najgłośniejszych imprez wyprawy
nazwana Mama Mia. Nazwa oczywiście pochodzi od repertuaru, który był maglowany przez dziewczyny.
7.08. wtorek
Plaża, na której stoimy
położona jest między skałami, wkoło dużo kamieni, niedaleko od naszego obozu
wypływa małe źródełko. Słodka woda jest zawsze na wagę złota, więc taplamy się i
polewamy do woli wiadrami i czym tam kto może.
Około południa ruszamy dalej na północ do gorących źródeł Loutra Edipsu.
Właściwie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, bo w przewodnikach
piszą, że to kurort, więc mogło to być miejsce oblężone przez turystów i w
związku z tym mało ciekawe. Okazało się, że jest plaża, na której w niektórych
miejscach, spod kamieni wypływa gorąca woda. Wokół widoczne są piękne formacje
skalne. Ludzi trochę było, ale jak na kurort to da się przeżyć. Brodzimy po
falach w poszukiwaniu gorących źródeł, robimy zdjęcia, między skałami.
Potem
jeszcze trochę pozwiedzaliśmy miasteczko, zjedliśmy obiad w serbskiej tawernie
i pojechaliśmy szukać noclegu.
Tym razem trafiła się plaża Kanatadikas z
płytkim morzem.
Jest to miejsce, gdzie będziemy się już rozjeżdżać, niektórzy
jadą dalej na ląd inni zostają. To tu odbyła się tez impreza odwetowa anty Mama
Mia w wykonaniu chłopaków, którzy tym razem nie dali spać dziewczynom (i przy okazji całej reszcie) .
8.08 środa
Robimy ostatnie wspólne zdjęcia.
Dzielimy się na kilka grup wyjazdowych,
kto musi być wcześniej w domu- wyjeżdża wcześniej. Musimy dojechać do
miejscowości Agiakambos, skąd odpływa prom na stały ląd.
Dalej kierujemy się na
Litochoro i szukamy plaży na nocleg. Na autostradach kroją strasznie, już
zapomnieliśmy, że jazda autostradą może być tak kosztowna. Jedziemy ze dwie
godziny w strasznym upale, ale w końcu docieramy do morza, na plażę Karinou niedaleko Katerini, gdzie zatrzymała się
reszta naszej grupy.
Jest tu sporo plażowiczów, ale plaża jest duża i można
skorzystać z prysznica. Przed samym wjazdem na plażę znajduje się maleńki
kościółek Agia Paraskevi Chapel.
9.08 czwartek
O 9.00 wszyscy wyjeżdżają w stronę domu, zostajemy jednym ogórkiem i mamy
zamiar zwiedzić Dion. Około 11.00 ruszamy. W Dionie jest Muzeum Archeologiczne,
park archeologiczny i galeria prezentująca mozaiki. Spędziliśmy tam prawie 4
godziny, co świadczy nie tylko o
wielkości całego obiektu, ale przede wszystkim o tym, że jest tam co oglądać.
Wprawdzie poszczególne obiekty są w różnym stanie i dość oddalone od siebie,
ale dzięki romantycznym alejkom i zakątkom tworzy to bardzo interesującą
całość.
Przypadkiem dowiedzieliśmy się jeszcze, że w pobliżu, u stóp Olimpu znajduje się wodospad na rzece
Elikonas-Bafyras-Ulias. Trzy wodospady tworzą małe jeziorka z krystalicznie
czystą wodą. Po całodziennym spacerze w upale można się orzeźwić i zrelaksować
zwłaszcza, że nie ma tam nikogo.
Na nocleg wróciliśmy na plażę Karinou.
10.08 piątek
Rano, tradycyjnie jajecznica. Podczas przygotowywania śniadania okazało
się, że skończył się nam gaz w butli, a zatankowanie gazu nie było taką prostą
rzeczą. Jeszcze krótki kurs po miasteczku- musimy zakupić towarzystwo dla
naszej oliwki, po czym ruszamy już w kierunku granicy z Macedonią. Do Evzoni
dojechaliśmy 15.50, a granicę pokonaliśmy 16.25.
Kolejnym miejscem naszego postoju było Jezioro Młodość w Macedonii. Jest
ono położone niedaleko miasteczka Weles. Woda w jeziorze bardzo ciepła, ale
wieczorna kąpiel nas orzeźwia. Brak gazu daje nam się we znaki. Na dodatek nie
zakupiliśmy pieczywa. Moczymy więc suchą pitę w oliwce z ziołami, popychamy
jakąś konserwą, a do popicia mamy tylko piwo.
Zanim się zatrzymaliśmy na nocleg, objechaliśmy jezioro dookoła, jest tu
kilka ośrodków. Stoimy niedaleko kompleksu hotelowego Panini.
11.08. sobota
Rano ruszamy do miasteczka Sopot na zakupy. Po drodze udało nam się
zatankować gaz do butli na małej stacji
przy wlocie do Weles. Sopot okazał się całkiem sporym miasteczkiem i kiedy
zobaczyliśmy logo Kauflandu, szybo skręciliśmy na parking. Niestety nasze
wyobrażenie o parkingu przy Kaufladzie znacznie odbiegało od tego, co tam
zastaliśmy. Władowaliśmy się w jakąś kichę- wąskie gardło, gdzie bieda była
przejechać samochodem osobowym, a co dopiero ogórkiem. Zatarasowaliśmy ruch na
parkingu, na szczęście ludzie chętnie nam pomogli i kierowali ogórka do
wyjazdu. Jedyny plus tej sytuacji był taki, że zrobiliśmy porządne i tanie
zakupy.
Do Skopje dojechaliśmy ok. 15-tej. Parking w środku miasta, blisko
centrum, płatny 40 MKD/ za godzinę. Miasto spodobało nam się na tyle, że
postanowiliśmy zostać jeszcze jeden dzień. Stare budowle, twierdza, meczety,
cerkwie sąsiadują ze współczesnymi, bardzo zaskakującymi architektonicznie budowlami. Stary bazar Czarsija pełny jest
sklepików, warsztatów, restauracji tworzy szczególny orientalny klimat.
W
ramach projektu Skopje 2014, zakładającego całkowitą przebudowę miasta powstała
nowa część. Szczególnie zaskoczyła nas ilość rzeźb, figur, statuetek, fontann.
Można tu znaleźć łuk triumfalny, ogromną fontannę przedstawiająca Aleksandra na
koniu, a także mosty ozdobione figurami. Wracamy do ogórka i po krótkim
odpoczynku, udajemy się na wieczorny spacer po mieście.
Wszystkie budowle są
pięknie podświetlone, mosty wyróżniają się na tle czarnej toni Wardaru. Nie
mogliśmy znaleźć miejsca na nocleg na obrzeżach miasta, zdecydowaliśmy się na
powrót na nasz parking. Śpimy między blokami, ale jest też
trawniczek. Wyciągnęłam więc namiot i wzięłam prysznic. Podczas kolacji
towarzyszyły nam całe tabuny kotów, które schodziły się do pobliskich
śmietników.
12.08 niedziela
Budzi nas spory ruch jak na niedzielę rano. Okazało się, że niedaleko nas
jest ogromne targowisko i zaczynają się zjeżdżać samochody dostawcze z towarem.
Parkują gdzie popadnie, nie patrząc, że mogą kogoś zastawić. Szybko więc się
zwijamy i jedziemy na parking pod fortecą Kale, który wypatrzyliśmy wczoraj.
Jest tu woda, wc, a w dodatku przed wejściem do fortecy stoi
ochroniarz. Szkoda, że nie wiedzieliśmy tego wczoraj, bo moglibyśmy przenocować
za darmo. Już na spokojnie jemy śniadanie, oczywiście jajecznicę,
zaprzyjaźniamy się z ochroniarzem i panem, który handluje wodą i sokami pod
fortecą. Pan jest bardzo miły, oklejamy mu auto naszymi naklejkami, a on
obiecuje mieć oko na ogórka.
Znowu cały dzień spędzamy, spacerując po Skopje. Odwiedzamy Muzeum
Archeologiczne, robimy zdjęcia pod teatrem i na wszystkich mostach po kolei. Na
każdym z nich stoją jakieś ważne dla historii Macedonii i świata figury.
Podczas sesji fotograficznej pod bardzo oryginalnym budynkiem poczty, który
przypomina trochę łódź podwodną, a trochę statek kosmiczny, dostrzegamy jadące
drogą samochody reszty naszej ekipy. Na szczęście zauważyli nas i wkrótce
spotkaliśmy się w jednej z knajpek w centrum miasta. Do wieczora spacerujemy po
mieście. Dotarliśmy też do meczetu Gazi Isa- bega wzniesionego w1456 roku przez
Isa-bega, obok którego znajduje się najstarszy platan w całym mieście.
Prawdopodobnie został on posadzony w roku ukończenia budowy meczetu, ma więc
ponad 500 lat.
Kończymy nasze spotkanie ze Skopje i jedziemy szukać noclegu. Śpimy około
30 km od miasta w okolicy Kumanova nad Jeziorem Glazhnja. Musieliśmy pokonać
trochę serpentyn, po fatalnej nawierzchni. Wieczorem zrobiło się zimno, Trzeba
było wyciągać bluzy i kurtki, a jeszcze rano był upał ponad 30 ˚C. W tych okolicznościach przyrody
obchodzimy urodziny Krzycha.
13.08. poniedziałek
Budzimy się w prawdziwym gospodarstwie agroturystycznym,
wokół nas krowy, psy, konie, koty, zwózka drewna. Jest tak przyjemne, że nie
chce nam się jechać dalej.
Ale przed nami ponad 600 km drogi, więc niechętnie
zbieramy się i koło 10.00 ruszamy w kierunku Kiskunhalas. Granicę macedońsko-
serbską przekraczamy w Kumanowie 11.00-11.40.
13.50- zerwała się linka od gazu w ogórku. Kawałek
jedziemy autostradą bez linki (50 km/h) i zjeżdżamy na Leskowiec. Naprawa na
poboczu drogi trwa ok. 40 minut (razem z regulacją obrotów).
16.30 następna
usterka- wyskoczył króciec od pompy paliwa. Stajemy na stacji i około godziny
trwa naprawa.
Na granicę do Suboticy przyjechaliśmy 22.15. Po 35 minutach wjechaliśmy na Węgry. W Kiskunhalas meldujemy
się przed północą i zaliczamy jeszcze nocną kąpiel w basenie.
14.08. wtorek
Ostatni dzień naszych wakacji. W nocy obudziła nas
burza. Ranek był dość pochmurny, ale potem słoneczko wyszło zza chmur i zrobił
się upał. Jeszcze obowiązkowa kąpiel w basenie, zakupy i koło południa ruszamy
w kierunku domu.
Tradycyjnie już na Słowacji na obiad zjechaliśmy do
restauracji Moto Rest na smażony ser i zupę czosnkową. Podczas obiadu wpadliśmy
na szalony pomysł, żeby pojechać jeszcze do ciepłych źródeł w Lucky. Trochę
błądziliśmy i w końcu znaleźliśmy Prirodne Kupele. Zaliczyliśmy kąpiel nocną. I
w ten sposób przedłużyliśmy sobie wakacje o jeszcze jeden dzień.
15.08 środa
Rano jeszcze raz wchodzimy do gorącej wody. Jest to
dość przyjemne, zwłaszcza, że temperatura powietrza jest znacznie niższa.
Robimy zdjęciową dokumentację naszego wypadu do gorących źródeł i powoli
zbieramy się do domu. Podczas kąpieli nawiązujemy konwersację ze stałymi
bywalcami i przy okazji dowiadujemy się o jeszcze jednym miejscu godnym
odwiedzenia z leczniczą wodą Liptowski Jan (studnia).
Na parkingu przed Brico, gdzie czekał na nas komitet
powitalny, byliśmy 13.40. Ostatnie wspólne zdjęcie i … koniec tegorocznej
wspaniałej wyprawy.
Stan licznika w ogórku 174013. Przejechaliśmy więc
5195 km.
autor: Rena Wan